"Ralph Roberts czuł się niczym pijak podczas jakiegoś koszmarnego karnawału, w czasie którego ludzie jadący na górskiej kolejce wrzeszczą z prawdziwego strachu, ludzie zagubieni w gabinecie luster zagubili się rzeczywiście, a karły, garbusy i kobiety z brodami patrzą na człowieka z fałszywymi uśmiechami na ustach i przerażeniem w oczach."

Stephen King - Bezsenność.

_________

piątek, 28 czerwca 2013

22.

Z D A Ł A M
M A T U R Ę
! ! !

poniedziałek, 24 czerwca 2013

21.


Z wakacji korzystamy ile sił! :) Jakiś czas temu dziewczyny wyciągnęły mnie na pilates, który swoją drogą okazał się być naprawdę pozytywną niespodzianką. Byłam pewna, że ćwiczenia tego typu absolutnie nie są dla mnie, że się nie nadaję i nie będę umiała sobie z nimi poradzić. Wyginania różnego typu okazały się przede wszystkim świetną zabawą, polecam każdemu! :D Oprócz tego z Arlandrią postanowiłyśmy podsmażyć poślady, żeby mieć ładnie opaloną skórkę, ja postanowiłam mniej spać, co zresztą poskutkowało pięcioma godzinami snu przeznaczonymi na dwa dni (czas trzeba gospodarować!), a co najważniejsze - postanowiłyśmy pojechać do Radzionkowa na kolejny, w zasadzie szósty już koncert Tune, a siódmy Krupskiego-Marii. :)))
Z Ostrowca wyjechałyśmy w naprawdę dziwnych nastrojach. Hellen i Nelka, które zawsze towarzyszyły nam w wyjazdach, tym razem nie mogły pojechać, dlatego do Radzionkowa wybrałyśmy się same. Dopiero na miejscu spotkałyśmy się z Adamem i z Urielem, którzy towarzyszyli nam przez cały koncert. A w zasadzie... koncerty.
W Katowicach byłyśmy o godzinie 10:15. W Radzionkowie koncerty planowo miały rozpocząć się o szesnastej, jednak dopiero na miejscu dowiedziałyśmy się, że Tune zagrają... o dwudziestej. :) Teoretycznie nasza czwórka zaplanowała, że o dwudziestej będziemy już na działce, na której to miała rozpocząć się biba życia. Świeczki w oczach i absolutne wnerwienie z naszej strony było chyba jak najbardziej uzasadnione - wstałyśmy o czwartej właśnie po to, żeby być na koncercie, a tym czasem okazało się, że prawdopodobnie nie będziemy mogły na nim zostać. Niedziela, Radzionków - czym niby miałybyśmy wrócić?
Z czasem jednak udało nam się zorganizować, a upragniony koncert wypalił. :D Wprawdzie z trzygodzinnym opóźnieniem, z całym stadem wytresowanych śląskich komarów i z dość ubogą publiką, ale nie ma na co narzekać - personalny koncert dla kilku osób zawsze jest dobrą opcją. :))
Chłopaki jak zawsze dali czadu! Wprawdzie koncert był bardziej kabaretem, niż koncertem, ale to był akurat bardzo pozytywny aspekt. :D Mordy, stadiony i inne Wembleye generalnie są dla nas na porządku dziennym... :) I sztuczne ognie zrobione z dezodorantu Dżejniego i zapalniczki też były całkiem spoko. I komar na nosie, jak ktoś kulturalnie próbuje zagrać Mip - również! :) I stare dziadki, które muszą iść wcześniej spać. I Billie Jean. I Lublin, którego drzwi już po raz kolejny stanęły przed nami otworem.
Co by to było, gdyby Was nie było?
Działkowe rozmowy o herbacie, przekarmianie Pou i budzenie ludzi poprzez skakanie po nich też bardzo mi się podobało. :D Jestem pewna, że razem z Arlandrią (i mam nadzieję, że nie tylko!) jeszcze nieraz odwiedzimy działkę Pawła. :)) Zawsze to miło popatrzeć na dzikiego jeżyka, czy pogadać o reklamacjach w Deichmannie. 


Tak się załamuję, kiedy inne zespoły grają bisy. :)

Takiej publiki to ze świeczką szukać!
Uriel i Adam. :D

Kuba Krupski-Maria.

Leszek Swoboda.

Arlandria i ja.
Z tego koncertu to nasze jedyne zdjęcie z zespołem! :D

Ponownie pan Krupski. :)

Adam Hajzer.

Ponownie Adaś - wirtuoz gitary. :))

I na koniec zdjęcie z absolutną gwiazdą wieczoru, moim sumieniem i totalnie nieszyderczym chłopcem, mistrzem wiązania chustki i kierowcą, który jako jedyny pozwala mi nie zapinać pasów pod warunkiem, że nie wylecę przez przednią szybę. Po prostu - Damian, czy tam inny Uriel. :)))

A jeśli już o Urielu mowa, to nie byłabym sobą, gdybym nie zaprosiła Was do przesłuchania któregoś z jego kawałków. Wybrałam oczywiście Final Promise, tak naprawdę sama nie wiem dlaczego. Sentyment pierwszej piosenki? Pewnie tak. :D

A wraz z Arlandrią możemy zapewnić, że na żywo ten głos brzmi jeszcze lepiej, jeszcze mocniej, jeszcze bardziej chrypliwie. ;))

sobota, 15 czerwca 2013

20.


Ósmego czerwca z dziewczynami wybrałyśmy się na upragniony od długiego czasu trzeci koncert Fonovel w Ostrowcu. :D Strasznie stęskniłyśmy się za cholernie oryginalną atmosferą pod sceną, za świetną muzyką i taką dawką pozytywnej energii, jakiej żaden z zespołów nie przekazał nam jeszcze w naszym mieście. :)
Promocja nowej płyty, przynajmniej moim zdaniem, wypadła bardzo dobrze, jednak wszyscy najchętniej bawili się w rytmach debiutanckiego Good Vibe. To chyba prawda, że istnieje "syndrom drugiej płyty". :) Jeśli debiut jest dobry, to ciężko nagrać coś lepszego.
Z chłopakami nie widziałyśmy się rok i trzy miesiące. Koncert, planowany początkowo na okolice marca, został przeniesiony, jednak nikt nie znał konkretnej daty. Z Arlandrią stwierdziłyśmy, że "przeniesienie" w tym wypadku zapewne oznacza "odwołanie", jednak mega pozytywnym zaskoczeniem dla nas był fakt, że trzy miesiące po pierwotnym terminie koncert się odbył! :)
Chłopcy jak zawsze pokazali nam niesamowity łódzki eklektyzm, którym charakteryzuje się chyba każdy niezależny zespół z tego pięknego miasta. :) Średnio przekonana do brzmienia nowej płyty zostałam naprawdę zmiażdżona. Oni potrafią mnie przekonać chyba do wszystkiego! :)

Po naszym pierwszym koncercie Fonovel - trzeci grudnia 2011! :)

I po drugim - dwudziesty czwarty marca 2012. :D

I po trzecim koncercie (mam szczerą nadzieję, że nie ostatnim!) - ósmy czerwca 2013. :)))

W sumie chyba przestaję się dziwić, że chłopaki na samym początku najzwyczajniej w świecie nas nie poznali... :D

Radek Bolewski - wokal/perkusja



Paweł Cieślak - syntezatory


Dominik Figiel - gitara


Serdecznie zapraszam do bardziej szczegółowego zapoznania się z muzyką Fonovel! :) Uważam, że naprawdę warto. Jak raz wejdą do głowy, to już z niej nie wyjdą. I to jest niepowtarzalna magia tego zespołu! :)

A jako że te wakacje mają być moimi najbardziej koncertowymi wakacjami życia, już 23.06 wybieramy się do Radzionkowa na koncert Tune, a 13.07 w naszych skromnych progach witamy zespół The Toobes! :)))

Tune - Confused

The Toobes - Don't kill
Wersja koncertowa, bo szanowna wyszukiwarka filmików na blogspocie nie jest w stanie znaleźć wersji audio. :) Ale jeśli ktoś jest zainteresowany: {klik}

piątek, 7 czerwca 2013

19. - Scream for me, ladies!


Piątego czerwca o siódmej trzydzieści wraz z Barbarą wsiadłyśmy do autobusu, który to miał za zadanie zawieźć nas do Warszawy. A konkretniej na Impact Fest. Wydarzenie planowane od przeszło pół roku powoli stawało się rzeczywiste, ale żadna z nas nie mogła w to uwierzyć. Asking Alexandria na żywo? Ben Bruce parę metrów przed nami? Nie - to po prostu niemożliwe.
Kiedy wreszcie znalazłyśmy się na Bemowie, dosłownie podskakując z podekscytowania i wyczekując godziny piętnastej, zobaczyłyśmy, że na wejście czeka cała masa ludzi. Pomyślałam wtedy "w sumie... pod scenę się nie dostanę, Bena pewnie nie zobaczę, ale przynajmniej sobie posłucham" - bo nie po to wydałam prawie dwieście złotych, żeby być do czegokolwiek negatywnie nastawiona. W końcu nic nie miało prawa zepsuć mi tego dnia.
Po wejściu na teren festiwalu spostrzegłyśmy jedną bardzo ważną rzecz. Przecież są dwie sceny, a wszyscy ludzie biegną od razu pod scenę główną. Czyli mamy szanse zobaczyć Asking Alexandrię z bliska! Szybko zajęłyśmy miejsca przy samych barierkach na półtorej godziny przed koncertem. Trzymając się kurczowo i zaczepiając rękami niczym hakami starałyśmy się nie odstępować barierki nawet na krok.
Po całkiem udanym moim zdaniem występie Noko, wszyscy ludzie znajdujący się pod naszą sceną, przenieśli się pod scenę główną. W końcu tam odbywał się właśnie kolejny koncert. A my, tak, jak założyłyśmy sobie na samym początku, nie odeszłyśmy od sceny Eventim, dopóki koncert Asking Alexandrii się nie skończy. :D



O samym koncercie nawet nie ma co mówić. Dla mnie była to najlepsza godzina w życiu, całkowite spełnienie marzeń i zrealizowanie podświadomych pragnień. Dopóki nie zobaczyłam składu Asking Alexandrii na scenie, dopóty nie wierzyłam, że faktycznie lada moment będą stać przede mną.
I wtedy się zaczęło - Danny Worsnop, Ben Bruce, Cameron Liddell, James Cassells i Sam Bettley pojawili się na scenie. Niejednokrotnie oglądając koncerty na Youtube myślałam "ile ja bym dała, żeby tam być". I oto w ciągu paru sekund moje marzenie się spełniło. Uwierzcie mi, to uczucie jest totalnie nie do opisania. W końcu od paru lat z dumą noszę koszulkę "Bitches love Ben Bruce". To chyba nic dziwnego, że nie mogłam uwierzyć, że dokładnie ten Ben Bruce stoi zaledwie parę metrów przede mną, prawda?
Teraz zasypię Was całą masą zdjęć, które udało mi się zrobić. :D

Oczekiwanie!

Adam się do nas nie przyznaje. :D

Danny Worsnop.
"Scream for me, ladies.
Scream for me, motherfuckers!"
<3

Ben Bruce <3

James Cassells.

Ben Bruce.

Sam Bettley.

Danny Worsnop
"This is love song.
NOT THE AMERICAN AVERAGE!"

Cameron Liddell/Danny Worsnop.

Cameron Liddell.

Danny Worsnop/Ben Bruce.

Ben Bruce <3.

Ben Bruce ponownie. :D

I jeszcze raz Ben Bruce. :D

I niespodzianka - Ben Bruce!

Po najwspanialszym koncercie życia nareszcie odeszłyśmy od barierek i zobaczyłyśmy tłumy fanów pod ogrodzeniem. Barbara z niedowierzaniem stwierdziła "ta, mhm, uważajcie, bo Ben do Was wyjdzie". W pierwszej chwili pomyślałam, że pewnie ma rację, jednak gdy zobaczyłam Sama podpisującego autografy już nic nie mogło mnie zatrzymać. :D Wbiłam się w dziki tłum wiernych fanów, a w zasadzie fanek, dziękując Bogu za mój niekoniecznie konkretny wzrost. :D
Po chwili usłyszałam obok mnie Barbarę krzyczącą "CIESZI! DAWAJ BILETY!" - no tak, w końcu nie miałyśmy nawet jednego skrawka papieru na autografy. Bo niby kto mógł się tego spodziewać?
Sam jednak po chwili odszedł, a mój optymizm upadł - "cholera, nic nie zdobędę".
Czekałyśmy jednak cierpliwie, nie słuchając ochroniarza, który twierdził, że chłopaki już do nas nie wyjdą. No bo niby skąd on mógł to wiedzieć?
Po kilku minutach wyczekiwania, czując ogrodzenie na twarzy i ściskając aparat pod pachą (tak, właśnie taka dżungla miała miejsce niedaleko busa Asking Alexandrii), zerkając na ziemię w poszukiwaniu wyrwanego kolczyka zobaczyłam Bena Bruce'a. W tamtej chwili kompletnie szargały mną emocje - rzuciłam się w jego stronę, nie patrząc na to, kto stoi obok mnie i co mogę temu komuś zrobić. Zaczęłam machać Benowi biletem przed twarzą, gorliwie wykrzykując jego imię.
Moje podekscytowanie sięgnęło zenitu, kiedy Ben wziął mój bilet do ręki i zaczął go podpisywać. Wiem, że to brzmi durnie, a ja sama zachowywałam się jakbym miała piętnaście lat, ale uwierzcie mi - autograf Bena Bruce'a dla mnie jest cenniejszy niż tony złota. Nie oddałabym go za nic w świecie i za żadne pieniądze. Nikomu. ^^
Kiedy usłyszałam, że Barbara również zdobyła autograf, chciałam się wycofać i dać szansę innym, jednak "inni" nie chcieli mnie wypuścić z tłumu. Przyparta do ogrodzenia zatem stałam i czekałam, aż dżungla się rozluźni i wszyscy spokojnie się rozejdą. (Ochrona wezwała straż pożarną, bo nasz tłum prawie rozwalił barierki. :D)
To jednak nie nastąpiło, bo po drugiej stronie barierek pojawił się Cameron Liddell. "Za dużo szczęścia, Cieszi" - pomyślałam, wyciągając bilet w stronę drugiego gitarzysty. Byłam pewna, że tym razem mi się nie uda, jednak ponownie odniosłam sukces. :D

- Cofnijcie się, nie da się oddychać!
- To wyjdź!

- Błagam!!!
- NAPRAW!

Barbi z autografami. :D

I Cieszi szczęśliwa ze swojej zdobyczy.

"Zrobię zdjęcie autografów, w razie jakby mi portfel zajebali."


Totalnie roztrzęsione dotarłyśmy do Adama, który spokojnie czekał na nas poza tłumem, trzymając w ręku autograf Bena Bruce'a. :D Także cała nasza trójka zgarnęła podpisy, szczęście poziom hard. :D
Po niedługim czasie udaliśmy się na koncert Paramore, który dla mnie był kompletną klapą. Wokalistka zachowywała się na scenie jak naćpana piętnastolatka, czego ja osobiście nie potrafię znieść i zrozumieć. Fajnie - dużo pozytywnej energii, ale wszystko ma jakieś granice. No w każdym razie nie potrafię ogarnąć tarzania się po scenie i śpiewania do podłogi, ale gdybym była fanką Hayley, to pewnie by mi się to podobało. :D

Paramore.

Tak się bawimy na Paramore. xd

Totalnie zawiedziona koncertem miałam nadzieję, że przynajmniej 30 Seconds To Mars zrobią na scenie coś, co mnie zachwyci. I teraz nie będę przesadzać - to było po prostu genialne. O ile Marsów nie słucham, a na koncert poszłam z myślą "no, zapłaciłam tyle kasy, to chociaż Jareda zobaczę", o tyle koncert był naprawdę rewelacyjny. Tak dużo pozytywnej energii, tak dużo świetnego kontaktu z fanami, naprawdę, szacun! Do tego dochodzi oczywiście cała oprawa koncertu, która musiała kosztować sztab ludzi naprawdę kupę czasu. W końcu setki wyświetlanych filmików +teksty piosenek przy każdym utworze to naprawdę multum pracy.
Zachwycona koncertem postanowiłam zrobić trochę zdjęć dla Hellen, która Marsów kocha całym sercem. :D

Telebim, żeby pamiętać, jak Jared wyglądał. :D

Część oprawy, o której wspominałam wcześniej.



This Is War!

Przy "This Is War" fani Marsów wypuścili w powietrze całą masę ogromnych balonów, co było naprawdę wspaniałym i bardzo widowiskowym pomysłem.
Powiem zupełnie szczerze, że byłam zachwycona tą jednością wśród ludzi. Chyba każdy zespół mógłby pozazdrościć 30STM fanów. :)

I jeszcze raz balony.


Jared w związanych włosach. :D

Akrobaci również robili niezłe show do muzyki Marsów. :)

Dorzucam jeszcze filmik, który rozpoczynał koncert 30 Seconds To Mars i który udało mi się nagrać w całkiem dobrej jakości, biorąc pod uwagę światło i słabe nagłośnienie. :))

Podsumowując - wiadomo od samego początku, że na Impact pojechałam tylko i wyłącznie ze względu na koncert Asking Alexandrii (do dziś pamiętam moje załamanie, kiedy przeczytałam, że w trasie europejskiej nie jest brana pod uwagę Polska) i nie zawiodłam się ani przez moment. Chłopaki byli totalnie rewelacyjni, zrobili rozpierdziel jak z kosmosu, utrzymując przy tym kontakt z fanami, czego nie można powiedzieć o wszystkich zespołach. :) Godzina minęła mi wręcz nieludzko szybko, jednak jestem pewna, że koncert zapamiętam do końca życia.
Było po prostu cudownie. :)

PS. Wszystkie zdjęcia zamieszczone w tym poście pochodzą z mojego aparatu. :)