"Ralph Roberts czuł się niczym pijak podczas jakiegoś koszmarnego karnawału, w czasie którego ludzie jadący na górskiej kolejce wrzeszczą z prawdziwego strachu, ludzie zagubieni w gabinecie luster zagubili się rzeczywiście, a karły, garbusy i kobiety z brodami patrzą na człowieka z fałszywymi uśmiechami na ustach i przerażeniem w oczach."

Stephen King - Bezsenność.

_________

czwartek, 20 sierpnia 2015

40.


Pamiętacie? Ostatnio pisałam Wam, że mam nadzieję na stanowisko w nowej redakcji. Obiecałam też, że jeśli wszystko się uda, to zaproszę Was do zapoznania się z moimi tekstami. :)
Udało się!


"„To wrażenie można nazwać tylko po francusku” przez moment nie przywodziło mi na myśl żadnych skojarzeń; kiedy jednak zaczęłam czytać, wszystko stało się jasne: déjà vu. Nie ukrywam, że to odczucie zawsze budziło we mnie dość negatywne emocje, chyba nawet odrobinę mnie przerażało. Niemniej jednak jest to zjawisko tak ciekawe, a na jego temat istnieje już tyle teorii, że postanowiłam zebrać większość z nich i spróbować o nich opowiedzieć."

"Mniej więcej w połowie koncertu, stojąc na moście zauważyłam, że moja skóra pokryła się gęsią skórką i wierzcie mi – nie miało to wiele wspólnego z faktem, że stałam przy wodzie i było mi kosmicznie zimno. Po prostu w pewnym momencie przestałam przejmować się wszystkim wokół – nie reagowałam nawet na tłumy mijających mnie ludzi. Zupełnie tak, jakby muzyka Justyny i Jakuba przenosiła słuchacza do innego wymiaru. Znacie to uczucie, kiedy w głowie tworzycie własny teledysk? Właśnie to robiłam przez praktycznie cały koncert. Czułam się tak, jakbym w jakiś sposób była częścią tych dźwięków."

"Od wielu wieków mamy do czynienia z mnóstwem dylematów dotyczących etyki i moralności człowieka. Ostatnimi czasy ludzie coraz mniej wstydliwie wzajemnie zaglądają sobie do talerzy, wyrażając przy tym (nie zawsze do końca kulturalnie) własne opinie: jedni twierdzą, że człowiek z natury jest mięsożerny, a na potwierdzenie tej tezy po prostu pokazują swoje zęby – podobno posiadanie kłów świadczy o ewolucyjnym zamiłowaniu do jedzenia mięsa; mówią nawet, że wszelkie odmiany pierwotnego wegetarianizmu to irracjonalny wymysł spowodowany wszechstronnym dobrobytem. Wegetarianie z kolei od lat nie pozostają dłużni: na ataki tego typu zadają jedno proste pytanie: „Jak można płacić za czyjąś śmierć?”."

czwartek, 6 sierpnia 2015

39. Pamiętnik Hermiony

właściwie sama nie mogę stwierdzić, dlaczego tak jest: za nic w świecie nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego przedawnione opowiadania i artykuły po jakimś czasie wydają mi się być śmieszne, żałosne i, przede wszystkim, koszmarnie napisane. no bo przecież w momencie publikowania każdego z tych tekstów byłam usatysfakcjonowana. mniej lub bardziej, ale zawsze. 
czy mogę o tym myśleć w kategoriach rozwoju osobistego? czyżbym więcej od siebie wymagała? to fakt - ćwiczę swoje "pióro". lubię, gdy jest lekkie i kiedy bez problemu jestem w stanie opisać wszystko, co podpowiada mi moja wyobraźnia. w pewnym sensie traktuję to jako sposób wyrażania siebie. idąc ulicą, widzę setki tematów, na które mogłabym napisać przynajmniej krótką notatkę.
to strasznie miłe uczucie, kiedy masa osób mówi mi, że lubi czytać moje artykuły, że zachęcam do odsłuchiwania muzyki, o której akurat piszę, że pomimo sceptycznego nastawienia, przynajmniej w jakiejś części przekonałam czytelnika do swoich racji.

największym komplementem dla mnie było jednak stwierdzenie mojej babci. dotyczyło ono tekstu o eklektyzmie łódzkim, a brzmiało mniej/więcej tak: "na początku bałam się, że nic nie zrozumiem, ale opisałaś to tak, że zrozumiałam wszystko. masz talent, nie zmarnuj go."

do czego właściwie nawiązuję?
z odrobiną strachu i jednoczesnego podniecenia postanowiłam dziś przeczytać pierwsze notki na hermiones-diary. wielu z Was wciąż mnie pyta, czy dokończę historię i uwaga - powtórzę to, co powtarzam notorycznie od kilku/kilkunastu miesięcy: nie.
dlaczego? dlatego, moi mili, że ten blog jest po prostu niesamowicie słaby. mimo że historia ma około dwóch lat, ja mam wrażenie, że pisałam ją dziesięć lat temu. po prostu w jakiś sposób wstydzę się mojego jeszcze niewyklarowanego stylu, który prezentowałam na hermiones-diary.
na studiach dziennikarskich nauczyłam się całej masy rzeczy, którą teraz wykorzystuję w tekstach. dzięki temu mogę przyznać sama przed sobą, że wiele technik muszę jeszcze dopracować, nie wspominając nawet o tym, z iloma z nich nie było mi dane się jeszcze zapoznać.
uważam to za pewnego rodzaju odwagę - skrytykować własne opowiadanie na forum publicznym, wytknąć sobie błędy i robić to z uśmiechem na ustach. bo może i wątek sam w sobie nie był najgorszy, ale sposób przedstawienia go... cóż - był koszmarny.
ale wtedy jeszcze o tym nie wiedziałam. po prostu byłam amatorem.
w tym momencie mam natomiast pełną świadomość, że bez dwóch zdań skręciłam na ścieżkę oznakowaną na drogowskazie jako "pisarstwo". nieważne, czy są to teksty kulturowe, polityczne, studenckie, czy te przedstawiające jakąś ideologię. po prostu zawsze chciałam pisać, a odkąd poszłam na studia mogę się temu stuprocentowo poświęcić, nieustannie zdobywając doświadczenie i przekazując zdobytą przeze mnie wiedzę dalej.
ukoronowaniem moich ambicji i jakichś tam (nie oszukujmy się - niezbyt dużych) sukcesów była propozycja, którą dostałam dosłownie kilka dni temu. zaproponowano mi bowiem przeprowadzenie warsztatów dziennikarskich dla uczniów szkół średnich i uczelni wyższych. chyba nawet nie jesteście sobie w stanie wyobrazić co w tamtym momencie poczułam... i mimo że teraz zjada mnie stres, to wiem, że dam radę. bo może nie jestem mistrzem sztuki pisania i jak każdy człowiek popełniam błędy, ale, cholera jasna, znam się na tym.
i między innymi dlatego w przeciągu dwóch lat tak zmienił się mój pogląd dotyczący hermiones-diary. zrobiłam dużo w kierunku wyszkolenia się w pisaniu. dużo mi jeszcze brakuje, ale jestem coraz dalej, coraz wyżej i na klatę przyjmuję krytykę, traktując ją jako wskazówki.
a to, co teraz piszę chyba pokazuje również, jak przez te dwa lata zmienił się mój charakter. jako amator sztuki pisania łaknęłam komplementów, pozytywnych komentarzy na temat mojego wątpliwej jakości dzieła i buntowałam się, kiedy ktoś był negatywnie nastawiony. dochodzę do wniosku, że do odbierania krytyki na swój pozytywny sposób po prostu musiałam dorosnąć, a to również pokazuje, jak bardzo blog był szczeniacki.

Chyba tyle na temat moich wyjaśnień, ale skoro już tu jestem i mam świadomość, że za parę lat będę czytać te posty po kolei, to pozwolę sobie nadmienić: w dalszym ciągu korzystam z wakacji, leniąc się w sposób absolutnie bezczelny. dzisiejszy wypad nad wodę był świetny i nawet odrobinę przełamałam swój strach przed pływaniem. piszę o tym dlatego, że uznaję to za swój mały sukces. we wrześniu zamiast Adama będzie się ze mną męczyła Sara. mam nadzieję, okaże się ona tą wyjątkową osobą, która nauczy mnie pływać jakimkolwiek stylem! właściwie nie mogę w to uwierzyć, że po tylu latach znowu się zobaczymy i czuję kosmiczną dumę, kiedy myślę, że mieszkamy na różnych krańcach Polski i bez problemu utrzymujemy ze sobą kontakt. i ponad 12 godzin drogi w jedną stronę nie jest nam straszne. :) co to dla nas. będzie super! 

i na koniec ryj, żeby nie było pusto i żebym za parę lat wiedziała, jak wyglądałam w momencie pisania tej notki.


dobra. jeszcze jeden ryj.
już ostatni.


P.S.: kocham Adama!
wybaczcie, miałam potrzebę wylania swoich uczuć na forum publicznym, bo jestem niesamowicie szczęśliwą kobietą i mam najlepszego chłopaka na świecie. nic, tylko mi zazdrościć. :) serio.

piątek, 31 lipca 2015

38.


jestem w szoku, że ostatni raz byłam tu w lutym. naprawdę; czas leci mi tak szybko, że kiedy próbuję go złapać, ucieka mi przez palce i tego chyba nie da się ominąć w żaden sposób. sama nie wiem, czy to kwestia wakacji, czy tego, że się starzeję. postanawiam jednak pozostać przy opcji numer jeden i zgonić wszystko na czas błogiego lenistwa, które będzie trwało aż do października.

co u mnie? - jak wyżej, udało mi się zaliczyć sesję w zerowych i pierwszych terminach, także szczęście wylewa się ze mnie uszami i nosem, bo przez ostanie dziesięć, czy jedenaście miesięcy naprawdę bardzo potrzebowałam czasu spędzonego w moim własnym towarzystwie, czasu na przemyślenia i czasu na pożegnanie się ze wszystkim, z czym nie mogłam się pożegnać zdecydowanie zbyt długo. i właściwie dalej nie do końca mi to wychodzi, ale jest coraz lepiej. pomimo numerów, jakie wycina mi moja podświadomość, kurczowo trzymam się świadomości; świadomość widzi rzeczy takimi, jakie są. podświadomość natomiast niepotrzebnie kieruje się emocjami i sentymentem.


siedzę zatem w mieszkaniu i nadrabiam zaległości w postaci geniuszu Stephena Kinga

sięgam do klasyki kinematografii, do której nigdy jakoś specjalnie mnie nie ciągnęło, dużo śpię - ale mimo to nie jestem w stanie odpocząć, bo nękają mnie kosmicznie dziwne wizje, które, na domiar złego, częściowo wydają się być zbyt realistyczne

dużo ćwiczę

dużo jem, co wiąże się z tym, że i dużo gotuję

dużo koncertuję i organizuję wydarzenia

często się opalam, czego zupełnie po mnie nie widać #smuteg


dużo rozmawiam, dużo myślę i całkiem sporo piszę.
właściwie jestem na etapie zmieniania redakcji. kiedy będę miała już pewność, że moje teksty są dobre, a portal chce mnie przytulić i wziąć pod swoją opiekę, z całą pewnością zaproszę Was do czytania moich artykułów. nie chcę cieszyć się zbyt szybko, ale mimo wszystko jestem dobrej myśli.

co do koncertowania, powyższe zdjęcie jest jednym, z których będę dumna do końca życia. i wcale nie chodzi o jego jakość, bo jak widać jest kosmicznie słaba (a właściwie - krótko mówiąc - ssie) i nie chodzi o to, że był to koncert mojego życia, bo okłamałabym Was, gdybym powiedziała, że był.
było ciężko, mocno i dotkliwie - w tym miejscu robię reklamę kapeli Anchor (naprawdę polecam), ale nie o to się rozchodzi.
Silesia Riot Crew, czyli w jakiejś tam niewielkiej części również ja, zorganizowaliśmy koncert na Pomniku Trudu Górniczego. chyba nawet nie jesteście sobie w stanie wyobrazić jak genialnym widokiem z daleka jest kapela dająca z siebie wszystko na pomniku, usytuowanym zresztą w samym centrum całkiem sporego skateparku.
wielu ludzi nie wierzyło, wielu nie zdawało sobie sprawy z tego, że tak można. 
27-ego lipca pokazaliśmy wszystkim, że można. i to legalnie.
wprawdzie pismo do urzędu miasta zawierało informację, że będzie to koncert promujący kulturę i sztukę przy akompaniamencie zespołów młodzieżowych, podczas gdy prawdziwą informacją zdaje się być jedynie słowo "koncert", ale szczerze: myślicie, że miasto zgodziłoby się, gdybyśmy przedstawili imprezę jako "ciężkie, hardcore'owe granie wytatuowanych gości"? :)

z newsów, które z całą pewnością zmienią przyszłość wszechświata i przeznaczenie całej ludzkości, to noszę okulary. 

i tutaj właściwie kończą się moje pomysły na to, co jeszcze mogłabym Wam opisać. w takich momentach mocno gryzę się z myślami, które szyderczo szepczą mi do ucha, jakie to moje życie jest nudne i nieciekawe. i z całą pewnością w jakimś stopniu jest to prawda, tylko że ja kocham tę rutynę. najwyraźniej jestem (mimo wszystko) szczęśliwym człowiekiem, bo mojej osobistej rutyny nie zamieniłabym na żadne szaleństwa, imprezy, czy w ogólnym słowa znaczeniu zabawy.
spójrz, jak ciężko lekko żyć.

dziś The Dumplings.
_________________
knajpa. chyba powinnaś z nią porozmawiać. nie licz na nic, to nie ma sensu. Twoje imię. nie wiem, dlaczego "Twoje" napisałam z dużej litery. nie mam już do ciebie szacunku. poczekasz na zewnątrz. czasami jeszcze kłujesz gdzieś w okolicach żeber. ale rzadko. chyba powinieneś ze mną porozmawiać. czy od samego początku o to ci chodziło?

czwartek, 19 lutego 2015

37.

... bo pewnie dalej będę się budziła.
wprawdzie w innym łóżku, ale z tą samą przeszłością.
z tymi samymi niefortunnymi wspomnieniami.

po prostu w jakiś sposób mnie zniszczył.


#wintertime #sadness