"Ralph Roberts czuł się niczym pijak podczas jakiegoś koszmarnego karnawału, w czasie którego ludzie jadący na górskiej kolejce wrzeszczą z prawdziwego strachu, ludzie zagubieni w gabinecie luster zagubili się rzeczywiście, a karły, garbusy i kobiety z brodami patrzą na człowieka z fałszywymi uśmiechami na ustach i przerażeniem w oczach."

Stephen King - Bezsenność.

_________

wtorek, 29 lipca 2014

33.


Wyjeżdżając do Cieszyna, tak jak chyba każdy uczestnik Dziennikarskiego Obozu Naukowego, zaczęłam się zastanawiać, dlaczego właśnie Cieszyn. W końcu nie jest to ani duże, ani przesadnie znane miasto, a jeśli już ktoś faktycznie je kojarzy, to tylko i wyłącznie przez pryzmat pysznego piwa i granicy polsko-czeskiej. No i może Rotundy, która znajduje się na odwrocie dwudziestozłotówki.
Kiedy wsiadłam do busa, prawdę mówiąc zaczęły władać mną niepewności, których absolutnie nie spodziewałabym się po mojej osobie. Właściwie po co ja tam jadę? Co chcę osiągnąć? Czy chodzi mi faktycznie o chęć nauczenia się czegoś, czy może chciałabym w końcu odpocząć? A co, jeśli przez dwa tygodnie znienawidzę ludzi, z którymi mieszkam? W końcu przebywając z kimś non stop, dwadzieścia cztery godziny na dobę przez czternaście dni, można dowiedzieć się rzeczy, których wcale nie chce się wiedzieć. Może ludzie nie są tacy, jacy wydawali mi się przez ubiegłe pół roku. Może będę przy nich skrępowana... Albo co gorsza będę udawać kogoś, kim nie jestem? No i oczywiście pytanie podstawowe: Czy faktycznie spełnię się w roli dziennikarza?
Kiedy dotarłam na miejsce, prawdę mówiąc odetchnęłam z ulgą. Cieszyn przywitał mnie utopijnymi widokami, niesamowitymi górskimi krajobrazami i tęczą, która właściwie od razu wprawiła mnie w optymistyczny nastrój.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że obóz dziennikarski nie będzie wyglądał tak, jak go sobie wyobrażałam. Cóż - wiedziałam, że roboty będzie sporo, ale cały czas żyłam w świadomości, że mam wakacje. Niestety na dwa tygodnie musiałam o tym zapomnieć po to, żeby bez wyrzutów sumienia móc przeprowadzać wywiady, pisać artykuły, robić zdjęcia, składać gazety, a do tego wszystkiego z uśmiechem na ustach chodzić na wykłady. Nie ukrywam, że w pewnym momencie nadmiar pracy odrobinę mnie przerósł, a i moja redakcja prasowa wcale nie pomagała (powiedzmy, że najbardziej na świecie nienawidzę osób fałszywych i takich, które próbują zwalić wszystkie swoje obowiązki na innych, mając jeszcze pretensje, że coś jest zrobione nie tak), ale dotrwałam do końca. Powiem więcej - było mi odrobinę przykro, że wracam, ponieważ Cieszyn jest naprawdę niesamowicie pięknym miastem, zwłaszcza nocą.
Poniżej fotografowany przeze mnie rynek.


Sporo wzlotów i upadków zaowocowało faktem, że gazeta, którą zresztą składałam i w której dostałam pierwszą stronę, otrzymała miano najbardziej profesjonalnej gazety przez wszystkie obozy. Nie ukrywam, że po usłyszeniu czegoś takiego poczułam cholerną satysfakcję; wiedziałam, że wszystkie kłótnie, krzyki i płacze przerodziły się w coś, co najzwyczajniej w świecie jest dobre. 

Naturalnie poza pracą znalazłam małą, maleńką chwilę na to, żeby zwiedzić Cieszyn i przejść się na moment za granicę. Wprawdzie na podziwianie tego miasta poświęciłam góra dwa dni i zupełnie mnie to nie satysfakcjonuje, ale lepsze to, niż nic. W końcu głupio byłoby być w Cieszynie i nie wejść na Wieżę Piastowską, czy nie stanąć obok jednego z trzech różowych jeleni.

Taki zatem widok zastał mnie po cholernie męczącej wędrówce na Wieżę Piastowską. Myślę, że warto było wchodzić po najbardziej stromych schodach, jakie w życiu widziałam i marudzić, jak strasznie bolą mnie mięśnie tyłka. Krajobraz wydał mi się tak niesamowity (a jak powszechnie wiadomo - nie jestem osobą, która umie zachwycać się widokami), że postanowiłam odwiedzić Wieżę jeszcze jeden raz. I również nie żałowałam. Najwyraźniej wrażenia za każdym razem są tak samo mocne.

To tak na potwierdzenie słów o schodach. W takich momentach naprawdę doceniam to, że mój rozmiar stopy wynosi zaledwie 36.

Po lewej książkowy przykład piękna, a po prawej dwa jelenie, z czego jeden ma na imię Marzena. :*

Tak jak wspominałam wyżej, nie widziałam opcji, żeby wyjechać z Cieszyna, nie przekraczając uprzednio granicy polsko-czeskiej. Po prostu nie wyobrażam sobie być tak blisko Czech i nie stanąć w nich chociażby jedną nogą. ;)
W rezultacie wyciągnęłam moich kompanów - Marzenę i Roberta - na długi spacer. Zarówno po Cieszynie polskim, jak i po czeskim.
Szczerze mówiąc, kiedy przekroczyliśmy granicę, poczuliśmy się tak, jakbyśmy nagle dostali porządny strzał kulą armatnią prosto w twarze. Tak - przebywając w Cieszynie, zdecydowanie przywykłam do otaczającego mnie piękna. Może faktycznie miałam zbyt duże wymagania, jeśli chodzi o Czechy, ale z ręką na sercu mogę stwierdzić, że bieda i brud tego miejsca po prostu mnie zabiły. Przez moment poczułam się jak w rumuńskiej kamienicy, z której jak najszybciej chciałam się wydostać.
Tym oto sposobem nie miałam okazji zwiedzić czeskiego Cieszyna, ponieważ sam początek zniechęcił mnie na tyle, że z radością pobiegłam w stronę granicy. No, ale wiadomo, jako typowa polska turystka, musiałam sobie walnąć kilka zdjęć... ;)


W tym miejscu serdecznie pozdrawiam i mocno pochwalam Roberta, który okazał się być niezastąpionym fotografem i szczerze zadziwił mnie umiejętnością wyłapywania chwil.
Na ostatnim zdjęciu podziwiam Olzę, nie mając pojęcia, że jakiekolwiek zdjęcie jest robione.

Tak jak wspominałam wcześniej - nie wyobrażam sobie pobytu w Cieszynie bez możliwości zobaczenia Rotundy, co za tym idzie, całego placu zamkowego. Chodząc po tym pięknym miejscu na moment złapałam się na myśli, że chciałabym zamieszkać w Cieszynie. Dawno nie spotkałam się z tak niesamowitym miastem. Możecie mi wierzyć, Londyn przy tym to nic. :) To chyba jednak prawda, że cudze chwalimy, a swego nie znamy.
No, to plac zamkowy:


Generalnie rzecz ujmując, mieliśmy jeszcze dużo fajnych zajęć, oprócz pisania i zwiedzania. W dużym skrócie:

Przesiadywanie w chuj wysoko na ponad dwumetrowym murze, na którym posadził mnie Robert i oczekiwanie, aż łaskawie mnie zdejmie. (Zajebiście korzystna fota zawsze na propsie, ale nie mogłam sobie odmówić).

Odpoczynek na parapecie w akademiku.

Picie piwa.

Odpoczynek przed wykładami.

Pozowanie z papierem toaletowym.


I - niespodzianka - picie piwa.

I cóż, w wielkim skrócie opisałam cały mój wyjazd do Cieszyna. Pomimo mojego nieznośnego stylu bycia, pomimo marudzenia na-co-się-dało i desperackich deklaracji, że już nigdy więcej, w tej chwili wiem, że za rok na pewno wrócę do Cieszyna i na pewno w tym samym celu.
W tym mieście tematy godne poruszenia w artykułach dosłownie znajduje się na ulicach.
A teraz, z czystym sumieniem, mogę się przyznać sama przed sobą: podołałam jako dziennikarz. :)

I na koniec przyszedł czas na chwalenie się. Właściwie nie wiem, czy powinnam się cieszyć, stresować, czy po prostu się poddać, ale wzięłam to sobie za punkt honoru już dawno temu: będę dziennikarką. A jeśli nie zacznę teraz, to kiedy?

"Witam,
Z przyjemnością informuję o przyznaniu akredytacji dziennikarskiej na OFF FESTIVAL KATOWICE 2014 dla Marleny Cieszkowskiej.
Akredytacja obejmuje dni 1 – 3 sierpnia, czyli wszystkie koncerty odbywające się w Dolinie Trzech Stawów. Akredytacja jest bezpłatna, imienna i nie podlega wymianie.
Akredytacje będą do odbioru od godziny 11. w piątek, 1 sierpnia, w punkcie informacyjnym VIP/Media przy ulicy Francuskiej, nieopodal Wejścia Głównego na teren festiwalu.
Równocześnie prosimy o informację, czy zamierza Pan/Pani przeprowadzać na miejscu wywiady z artystami występującymi na festiwalu lub/i organizatorami. Jeśli tak, prosimy już teraz o wysłanie zapotrzebowania.
Do zobaczenia w Katowicach!"
\
- ... zresztą wiesz, jak ja wszystko przeżywam.
- no tak, niepotrzebnie. :D
- fajnie, że we mnie wierzysz. :D