"Ralph Roberts czuł się niczym pijak podczas jakiegoś koszmarnego karnawału, w czasie którego ludzie jadący na górskiej kolejce wrzeszczą z prawdziwego strachu, ludzie zagubieni w gabinecie luster zagubili się rzeczywiście, a karły, garbusy i kobiety z brodami patrzą na człowieka z fałszywymi uśmiechami na ustach i przerażeniem w oczach."

Stephen King - Bezsenność.

_________

niedziela, 26 maja 2013

17.



Ach, dobra, teraz, gdy już ochłonęłam po niesamowitej dawce wkurwienia przez kretynów na ask.fm, postanowiłam dodać normalny post, całkowicie odbiegający od hermiones-diary. :) Bo w końcu ten blog miał nie podejmować tematyki tamtego. I tego się trzymajmy.
Matury... :) Wszystko już na szczęście za mną, rozpoczyna się słodkie życie maturzysty, czyli na przemian imprezowanie i seanse filmowe. :D Jeśli chodzi o matury ustne, jestem nawet zadowolona, bo pomimo okropnych egzaminatorek (takie moje szczęście niestety) udało mi się zdać polski na 85%, a angielski na 87%. :) Ale nie ma o czym mówić, wszystko już za mną, cały stres już minął, więc trzeba cieszyć się życiem! :D
Generalnie, mając teraz masę wolnego czasu, postanowiłam wziąć się za siebie i poćwiczyć trochę na siłowni. Lato idzie, a jak tak dalej pójdzie, to chyba przestanę wychodzić z domu przez mój aktualny wygląd. :D Także najwyższa pora porządnie się zmotywować i coś w sobie zmienić - bo jeśli nie teraz, to kiedy? :) Stwierdziłam, że pięć miesięcy wakacji to najlepszy czas na dążenie do małych i większych celów, do spełniania marzeń (Impact Fest - Asking Alexandria <3) i realizowania siebie w każdej możliwej kategorii.


No, ale oprócz samorealizacji pozostają jeszcze oczywiście wyżej wymienione przeze mnie seanse filmowe. :D Ostatnio z Sarą postanowiłyśmy zrobić sobie całodniowe kino, włączając jeden film za drugim. W rezultacie obejrzałyśmy jednego dnia cztery filmy, z czego do głowy najbardziej wszedł mi jeden, najwspanialszy i najbardziej dziwny film, jaki kiedykolwiek widziałam. Postaram się tu mniej/więcej opisać fabułę arcydzieła, jednak wątpię, żeby mi się to udało.
Mówię oczywiście o filmie Mulholland Drive w reżyserii Davida Lyncha. Znając już nazwisko reżysera możecie się domyślać, że film jest na tyle zagmatwany i trudny, że cholernie ciężko będzie go opowiedzieć. Ciężko mi nawet stwierdzić, o czym właściwie jest. O niespełnionej miłości? O iluzji rzeczywistości? O pragnieniach chowanych gdzieś w podświadomości? O mocy snu? O rywalizacji? A może po prostu o nieszczęśliwym życiu Diane Selwyn?
Już na starcie poczuwam się w obowiązku napisania, że nie będę w stanie opisać filmu nie opowiadając tym samym części jego fabuły i nie dodając do niej własnych interpretacji, także: UWAGA! SPOILERY. 


Niesamowitą opowieść pt. Mulholland Drive poznajemy w momencie utraty pamięci przez kobietę, która cudem ratuje się z tragicznego wypadku samochodowego. Brunetka nie ma pojęcia kim jest, a już tym bardziej nie wie, gdzie mogłaby szukać pomocy. Po nocy przespanej na dworze zakrada się do ogromnej, luksusowej posiadłości, w której niebawem ma zamieszkać początkująca aktorka, która przybywa do Los Angeles w celu podpisania kontraktu filmowego.
Kiedy Betty Elms podziwia ogromny apartament, w którym to ma zamieszkać, znajduje pod prysznicem kobietę. Ta przedstawia się jako Rita, jednak już po krótkim czasie wyznaje, że straciła pamięć i nie ma pojęcia jak naprawdę się nazywa. Przyszła gwiazda filmowa znajduje torebkę Rity. Obie kobiety mają nadzieję, że dowiedzą się, kim Rita jest naprawdę, jednak oprócz ogromnej sumy pieniędzy i małego niebieskiego kluczyka nie znajdują tam niczego, co mogłoby im w jakiś sposób pomóc.
Z czasem kobiety zaprzyjaźniają się, a Rita ma przebłyski świadomości. Przypomina sobie, że w trakcie wypadku jechała na ulicę Mulholland Drive, a oprócz tego w jej głowie kołacze się nazwisko Diane Selwyn.
Przyjaciółki postanawiają odnaleźć kobietę, jednak po przybyciu na miejsce okazuje się, że ta nie żyje.
Po niedługim czasie Betty i Rita wyznają sobie miłość, a po przebyciu upojnej, wspaniale zresztą przedstawionej, nocy, wybierają się do teatru. W tym dziwnym, poniekąd strasznym, typowo lynchowskim miejscu padają najważniejsze słowa w filmie: "Wszystko jest iluzją". Nagle Betty sięga po swoją torebkę, w której znajduje niebieskie, kwadratowe pudełeczko.
Po powrocie do domu okazuje się, że klucz Rity idealnie pasuje do niebieskiej skrzyneczki Betty. Rita przekręca kluczyk i następuje coś w rodzaju "powrotu do rzeczywistości".
Wydarzenia nagle zaczynają robić się coraz mniej chronologiczne, a postaci pierwotnie przedstawione jako jedne, stają się drugimi.
Do czego dążę? Postać Betty Elms w rzeczywistości nazywa się Diane Selwyn, natomiast Rita to Camilla Rhodes, która w prawdopodobnym śnie przedstawionym przeze mnie wcześniej, walczyła o rolę filmową z Betty.
Mogę się domyślać, iż wszystkie wydarzenia będące wstępem do całej historii nie były niczym innym, jak tylko snem Diane Selwyn. To właśnie we śnie Diane (przedstawiana jako Betty) była szanowaną i prestiżową kobietą, która lada moment miała dostać rolę w filmie. We śnie to właśnie Rita była zwyczajną kobietą, która nie pamiętała niczego o swojej tożsamości. W rzeczywistości jednak to Rita (nazywana potem Camillą) okazała się być słynną aktorką, zaś Diane byłą dla niej tylko byłą partnerką, którą zresztą zdradziła.
Diane, nie mogąc pogodzić się z odrzuceniem przez Camillę, postanawia wynająć płatnego mordercę. Kobieta nie jest w stanie pozbierać się po zakończeniu gorącego romansu, a odzwierciedleniem jej wewnętrznych uczuć (moim zdaniem oczywiście) jest dwójka starców, którzy we śnie cały czas się uśmiechali (w pewnym momencie zaczęło to wyglądać dość ironicznie i wręcz przerażająco), zaś w rzeczywistości przyjęli postać straszydeł.
Nie mogąc przetrwać wyrzutów sumienia, Diane popełnia samobójstwo (Betty i Rita widzieli martwą Diane we śnie, przez co wnioskujemy, że Diane widziała własną śmierć).
Niesamowita wyobraźnia i wymieszana chronologia wydarzeń jest dla Davida Lyncha czymś zupełnie normalnym. Mistrz chorych wizji i stawiania snu na równi z rzeczywistością w Mulholland Drive przeszedł samego siebie. W tym filmie mogłabym chwalić wszystko: poczynając od doskonałej fabuły i idealnego dobrania aktorów, przejeżdżając przez wspaniały klimat i niesamowitą muzykę Angelo Badalamenti, który jest nieodłączną częścią filmów Lyncha, zatrzymując się na niesamowitych scenach delikatnej erotyki.
Domyślam się, że ciężko Wam zrozumieć to, co napisałam, mimo że naprawdę starałam się to napisać dość przejrzystym językiem. Jeśli chociaż w małym stopniu zainteresowała Was iluzjonistyczna i dramatyczna fabuła Mulholland Drive, naprawdę serdecznie polecam znaleźć odrobinę czasu i samemu dać się wciągnąć w wir tamtejszej rzeczywistości.
Od siebie mogę dodać tylko tyle, że dość przejrzystym opisem fabuły popisuje się Wikipedia: {klik}, a sam film na Filmwebie osiąga bardzo wysoką ocenę: {klik}. Szczerze polecam zapoznanie się z Mulholland Drive, jednak moim kolejnym obowiązkiem jest ostrzeżenie: Lyncha albo się kocha, albo nie rozumie. :)

czwartek, 23 maja 2013

16.

Przybywam z paroma ogłoszeniami parafialnymi. :)

Po pierwsze parę informacji dla czytelników Hermiones-Diary. Pewnie kojarzycie, że mniej/więcej w połowie maja miałam wrócić do pisania. Cholera, szczerze mówiąc, to bardzo mi przykro, że wszystko wygląda teraz tak, jak wygląda, bo rozdział jest już prawie napisany, jednak do jego opublikowania minie jeszcze kupa czasu, coś tak czuję. Jeśli ktoś nie ma pojęcia o co mi chodzi, zapraszam do lektury o tutaj: {klik}. Polecam duże wiadro popcornu. :) 
Żeby znowu nie było, że jestem świnia, zła i niedobra, to podkreślam: bardzo chciałam wywiązać się z umowy i wrzucić Wam rozdział w ciągu najbliższych trzech dni, jednak jestem tylko człowiekiem i bezpodstawne hejty i milion obelg na mój temat skutecznie mnie do tego zniechęciły. Prawdę mówiąc miałam nawet zamiar usunąć bloga, nie mając przy tym nawet jednej kopii poprzednich rozdziałów, ale zadałam sobie proste pytanie: dlaczego normalni ludzie mają cierpieć przez głupotę kretynów? Dlatego na pewien czas blog został zablokowany. Nikt oprócz mnie nie ma do niego dostępu, być może ktokolwiek wreszcie zainteresuje się tym, co ja czuję. :) Doszłam do wniosku, że skoro jeśli nie piszę - jest źle, a jeśli piszę - również jest źle, to po co w takim układzie mam się produkować? Po co mam tracić mój cenny czas na pisanie rozdziałów, jeśli w dwie godziny po opublikowaniu znów dostanę milion pytań "kiedy nowy?". Domyślam się, że niektóre pytania i komentarze to zwykłe trolle, mające na celu sprowokowanie mnie do działań pod wpływem emocji i rzeczywiście - niektórym się nawet udaje, ale podkreślam, że nerwy lada moment mi przejdą i wrócę do Was, nie patrząc na hejty. Najwyżej po prostu pozbędziemy się Aska, a co mi tam. :)
Czyli podsumowując: blog na jakiś czas zostaje zablokowany i mimo że rozdział prawdopodobnie napiszę w ciągu najbliższych dni, to nie mam zamiaru go publikować. Przynajmniej na razie. 
Sprawa druga - nie rozumiem, o co chodzi ludziom, którzy mają do mnie jakieś ale dlatego, że wrzucam posty po Sarze i Arlandrii o tutaj: {klik}. Cóż, myślę, że Wasz ból dupy jest o tyle bezpodstawny, o ile strona należy do naszej trójki. :) Wierzcie lub nie - nie mam na celu udowadniania, że jestem lepsza niż moje przyjaciółki, chociażby dlatego, że wcale tak nie uważam. Ale jak zdążyłam zauważyć, wszyscy wokół wiedzą na mój temat zdecydowanie więcej niż ja sama, także... Jest to kolejna sprawa, którą nie mam zamiaru zawracać sobie głowy.
Po trzecie chciałam ogłosić całemu światu, że Sara i Arlandria skrycie mnie nienawidzą, jednak nie mówią o tym głośno, bo... boją się mnie. :D Haha, przepraszam za moją bezczelność, ale większej głupoty nie wymyśliłaby nawet największa miejska skarbnica plotek. Ja rozumiem - tonący brzytwy się chwyta. Rozumiem - ktoś zabity argumentami próbuje na siłę wymyślić niestworzone rzeczy tylko po to, żeby zwrócić na siebie uwagę. Serio - nie mam pretensji, może ktoś jest wychowywany w patologicznej rodzinie i potrzebuje uwagi innych ludzi. Może ktoś potrzebuje miłości i samorealizacji, ale w takim układzie niech idzie do swojej gimbazy, a nie zaśmieca Internet swoimi słabymi domysłami, czy też trollami. :)
Po czwarte - i mam nadzieję, że ostatnie - chciałabym bardzo serdecznie podziękować wszystkim tym ludziom, którzy potrafią zachowywać się normalnie. Tym, którzy wiedzą, że oprócz blogów prowadzę też prawdziwe życie (odnośnik do gimbazy: life w realu), którzy nie zapychają mi wszystkich możliwych skrzynek i kont durnymi pytaniami, którzy cierpliwie czekają. Zawsze podkreślam, że tylko dla Was nie rzuciłam tego całego interesu w pizdu, bo obiecałam Wam, że dokończę opowiadanie. Nie chcę, żebyście odczuli na sobie skutki tego tragicznego piętna głupoty, dlatego nie rezygnuję.
Jeszcze raz zatem - piękne dzięki, kochani!

Ach, na sam koniec chciałam przeprosić za dość brutalne teksty o patologii i braku samorealizacji, ale moim zdaniem dokładnie opisują zachowanie niektórych ludzi. :) Czyli tak naprawdę to wcale nie przepraszam. Za szczerość nie przepraszam. :D
Kisski, dla hejterów największe. Napawajcie się, skurwysyny.


don't really care if you like it or not

poniedziałek, 13 maja 2013

15.

Miło wreszcie uwolnić się od myśli, że nazajutrz trzeba wstać o siódmej rano i jechać na egzamin, który w całym naszym życiu ma naprawdę niewielkie znaczenie. Matura, matura i po maturze. Zostały jeszcze tylko egzaminy ustne, ale tych to nawet nie liczę. :) Nie pytajcie mnie, proszę, jak mi poszło - nie mam pojęcia, a i samego tematu mam po dziurki w nosie. To smutne, że cała moja rodzina bardziej przejmowała się moim egzaminem dojrzałości, niż ja sama. 
Ostatnimi czasy bardzo dużo czasu spędzam z Arlandrią, co generalnie skutkuje powrotem do dawnej ilości jedzenia, nienaruszalnie dobrym humorem i prawdopodobnie zbyt dużą dawką koślawych tańców. A - no i zaczęłam zwracać większą uwagę na męskie buty, co niekoniecznie okazuje się pozytywne w praktyce. :) Lada moment będę obchodzić urodziny, które są już zaplanowane i dopięte na ostatni guzik. :D Nie mogę się doczekać, kiedy znowu zobaczę Icza <3, naprawdę! I Barnaba też się nie może doczekać, jestem pewna. :) Chciałabym, żeby na imprezę dotarli wszyscy, którzy są na honorowej liście gości, jednak zebrać znajomych z całej Polski jest niezwykle trudno. No, w każdym razie spodziewajcie się tu gigantycznej fotorelacji. O ile jakiekolwiek zdjęcie będzie się nadawało do opublikowania, bo tego nie gwarantuję. :D
A jeśli już jestem przy temacie znajomych, od pewnego czasu usilnie zastanawiam się nad tym, dlaczego nawet w gronie dobrych znajomych w pewnych kwestiach nie można mieć własnego zdania? Dlaczego od razu nasze priorytety i założenia są uznawane za błahe i odsuwane przez krótkie "jeszcze zobaczysz"? Dlaczego wszystko musimy popierać tak durnymi argumentami, jak nota bene nieistniejąca subkultura, brak dojrzałości, czy niechęć do zabawy? Cóż - postanowiłam nie wnikać. :) Już dawno zauważyłam, że mój światopogląd zgubił się w chronologii jakieś pięćdziesiąt lat temu, a ja sama nie mam zamiaru z tego powodu rozpaczać. :)
Co by nie przeciągać - parę zdjęć. Po raz kolejny zaczęłam kombinować z moją grzywką i po raz kolejny nie jestem do niej przekonana, ale trzymam się postanowień - nie obcinam. :) A nuż za jakiś czas przywyknę. :)

One way or another! :-)))))

RuSałeczki.





_____
little miss u.